Momenty były… czyli najbardziej ekstremalne doświadczenia z moich wypraw

Czasami gdy wspominam sobie moje wolontariackie przygody włącza mi się w głowie cos jakby film  lub pokaz slajdów złożony z migawek  najbardziej ekstremalnych i emocjonalnych przeżyć jakich doświadczyłem podczas moich wypraw. Wiele z nich nie ma nic wspólnego bezpośrednio z wolontariatem, oprócz tego, że wydarzyły się w czasie trwania wyjazdów, podczas których  głównie  pracowałem jako wolontariusz  ale tez robiłem sobie przerwy w celach np. turystycznych.

Nocny survival we włoskich Alpach

 Jednym z takich wspomnień jest na pewno nocna wspinaczka po urwisku gdzieś we włoskich Alpach, w absolutnej ciemności, ze świadomością , że  jeden fałszywy ruch może być moim ostatnim – nigdy chyba nie czułem tak intensywnie pełnej świadomości bycia obecnym i żywym jednocześnie. Wiedziałem, ze nie mam powrotu gdyż schodzenie tam było znacznie bardziej niebezpiecznie niż wchodzenie, a z drugiej strony nie miałem pojęcia ile jeszcze muszę się wspiąć bo nie widziałem absolutnie nic. Każdy krok w górę był coraz bardziej groźny bo w każdej chwili mogło okazać się, że nie  ma się czego złapać by wchodzić dalej, a powrót był niemożliwy. Nie wiem ile tam sie wspinałem  – mogło być to 5m, 10 albo 15. Dla mnie była to wieczność. Wysokość nie wydaje się duża ale mimo to odpadnięcie tam od ściany i upadek na kamienie mogły skończyć się fatalnie. W końcu jakoś się wygramoliłem na równiejszy teren i potem błąkałem się jeszcze z 2 godziny, przeżywając następną traumę kiedy wielki głaz, na którym się oparłem, nagle obsunął się w dół porywając mnie ze sobą i przygniatając gdy zatrzymał się na moim ciele. Leżałem pod nim czując jak przygniata coraz bardziej moją klatkę piersiową i rękę, która w całości była pod spodem. Byłem w szoku, ręki nie czułem, więc w panice przemknęło mi przez myśl, że może jest złamana. Udało mi się jednak jakimś cudem obrócić by uciec napierającemu na mnie głazowi z drogi i zepchnąć go z siebie, żeby  potoczył się dalej w dół. Znowu miałem więcej szczęścia niż rozumu bo nic nie było złamane i skończyło się tylko na potłuczeniach. Siedziałem tam w szoku myśląc, że najlepiej będzie przeczekać do rana ale w końcu wziąłem się na sposób: znalazłem gdzieś długi kij i zacząłem posuwać się dalej jak ślepiec, macając ścieżkę przed sobą kijem, żeby znowu gdzieś nie spaść. Tak ciemnej nocy jak w tym lesie chyba nigdy w życiu nie doświadczyłem; nie było widać po prostu nic.

W końcu jakoś udało mi się cało dotrzeć do górskiej wioski Bordo gdzie wtedy mieszkałem.

 Czemu zrobiłem tak głupią rzecz by w ogóle postawić siebie w takiej sytuacji?

Poszedłem po prostu na wycieczkę w góry planując wrócić przed zmierzchem więc nie brałem latarki. Trasa nie była jednak zaplanowana i szedłem na żywioł z zamiarem wejścia  na samą górę jeśli się da. Góra okazała się  dosyć wysoka – ponad 2000 m więc trochę mi to zajęło… Potem jeszcze pobłądziłem i w końcu zabrakło mi trochę czasu, żeby zdążyć przed nocą. Niedużo: 15 – 20 minut ale w tym terenie to wystarczyło, żeby zamieniło się to w trzygodzinny horror i jedną z najbardziej pamiętnych nocy w moim życiu.

C.d.n. 🙂

Dodaj komentarz